Donald Tusk miał stwierdzić ostatnio, że zamierza ponownie wystartować w wyborach na szefa Platformy Obywatelskiej i walczyć o trzecią kadencję na funkcji premiera. Taka deklaracja nie dziwi. Ławka Platformy Obywatelskiej jest bardzo krótka, a samce i samice alfa nie dość, że nie powalają charyzmą, to jeszcze nad niektórymi zbierają się czarne chmury (co wynika chociażby z informacji ujawnionych przez skazaną za korupcję byłą posłankę PO, Beatę Sawicką). Tusk nie ma wyboru: oddanie partii w ręce Kopacz czy Schetyny byłoby zagraniem samobójczym: żaden z potencjalnych liderów PO po Tusku nie dorobił się własnego ogólnopolskiego elektoratu. Ten marazm było widać, gdy wystawiono na prezydenta sympatycznego, choć mocno ciapowatego Bronisława Komorowskiego.
Ten stan rzeczy mnie nie cieszy. Polityka potrzebuje zmiany pokoleniowej, jak nigdy dotąd. Tymczasem kuźnia kadr jaką dla PO jest stowarzysznie Młodzi Demokraci produkuje głównie korporacyjnych technokratów w takich samych grzecznych garniturach. Dziś głos liderów młodzieżówki rządzącego ugrupowania nie jest żadnym punktem odniesienia dla ich rówieśników. A szkoda bo niegdyś wielcy politycy z różnych obozów kształtowali się właśnie w organizacjach młodzieżowych, niekoniecznie partyjnych (Jacek Kuroń, Willy Brandt).
Na prawicy również posucha. Adam Hoffman, młody rzecznik PIS-u, mówi dokładnie to samo co prezes Kaczyński, jednak skromność lidera PIS-u zastępuje upodopobaniem do drogich zegarków i szybkich samochodów. Zaskakujący brak wyczucia polityka, który stał na czele Forum Młodych PIS, nie daje mu szans, że idealistycznie nastawieni młodzi prawicowcy będą się z nim utożsamiać. Podobne odczucia mam przeglądając profil na facebooku prominentnego polityka lewicy młodego pokolenia – dominują fotografie pokojów hotelowych, głównie cztero- i pięciogwiazdkowych. Zapomnijcie o wrażliwości społecznej.
Z jednej strony szybkie trafienie na świecznik i osiągnięcie wysokiego statusu materialnego dzięki polityce potrafi skutecznie zepsuć najlepiej zapowiadającego się trybuna, z drugiej potrzebujemy młodych w parlamencie i samorządzie, chociażby po to, aby skutecznie walczyli o interesy rówieśników: jakość kształcenia, wolność w internecie, politykę społeczną, rynek pracy, system stypendiów. Tak jak demokracja bez kobiet to pół demokracji, tak Sejm bez młodych jest niekompletny i mało reprezentatywny. Jednak stal nie będzie hartowała się na bankietach i przy noszeniu teczek, ale przy rzeczywistej partycypacji. W biografii Willy’ego Brandta czytamy o prawdziwie edukacyjnej roli przedwojennych organizacji młodzieżowych związanych z socjaldemokracją: budowaniu odpowiedniej postawy moralnej, kształceniu wrażliwości na los tych, których głos jest słabo słyszalny, nauce poprzez zabawę. Dla pokoleń młodych robotników aktywność społeczno-kulturalna realizowana dzięki młodzieżówkom, była prawdziwą szkołą liderów. Dziś nie ma co o tym marzyć. Polska młoda polityka stała się do bólu przewidywalna, komentarze i opinie młodych są cieniem głosów liderów. Sami młodzi na młodych nie zagłosują, bo nie czują ani wspólnoty poglądów ani interesów.
Póki to się nie zmieni dinozaury: Tusk, Kaczyński, Miller, Pawlak będą mieli uprawnione przekonanie, że są niezastąpieni, a żadna zmiana pokoleniowa nie jest niezbędna.
Comments